A/N Tekst powstał na Minifikaton Snape'a na Forum Literackim Mirriel.
— Ach, Severusie, chodź, właśnie o tobie rozmawialiśmy.
Kiedy oczy wszystkich zgromadzonych w pokoju nauczycielskim osób zwróciły się w jego stronę, Snape jęknął w duchu i rozważył taktyczny odwrót. Niestety w samym centrum tego zgromadzenia napotkał rozbawiony wzrok Albusa Dumbledore'a i już wiedział, że o cokolwiek chodziło, nie zdoła tego uniknąć. Skrzywił się zatem w sposób, który przy odrobinie dobrej woli można było uznać za uśmiech na przywitanie i z godnością skierował się w stronę przeciwnego końca pomieszczenia. Nie łudził się, że pozostali uszanują jego przestrzeń. Gdy położył zwitek pergaminów z pracami drugiego roku na stole i z powrotem się wyprostował, był już niemalże otoczony przez grono współpracowników.
— Severusie, wszystko u ciebie w porządku? — zapytała Pomona Sprout, a troska w jej głosie brzmiała nawet szczerze.
Snape uniósł brwi.
— Na pewno dobrze się czujesz? — zawtórowała Minerwa McGonagall, w jej oczach jednak tańczyły kpiące iskry.
Snape zacisnął zęby i posłał pełne wyrzutu spojrzenie Dumbledore'owi, którego obecność była jedynym, co powstrzymywało go jeszcze przed niezwykle ciętą i równie nieuprzejmą ripostą.
— Ależ Severusie, nie zżymaj się, po prostu byliśmy ciekawi, jak to wyjaśnisz — odezwał się ponownie dyrektor, wskazując palcem na oprawiony w skórę tom trzymany przez Minerwę.
Snape bez trudu rozpoznał w nim dziennik, do którego magicznie zaciągały się wszystkie przyznane i odebrane przez kadrę nauczycielską punkty. Jęknął ponownie, tym razem na głos.
— Pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru — przeczytała Minerwa bezlitośnie. — Nie żebym nie doceniła tego jakże wielkodusznego gestu, ale sam przyznasz, że nasza ciekawość jest całkiem uzasadniona.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła — odparł Snape zgryźliwie, po czym ostentacyjnie odwrócił się i zaczął zbierać odłożone przed momentem pergaminy.
— Ależ Severusie, nie odmówisz nam chyba wyjaśnienia — nalegał Dumbledore.
Snape zamknął oczy i skoncentrował się na wspomnieniu z ostatniej nocy.
Właściwie to nie musiał patrolować korytarzy, nie należało to do jego obowiązków, przynajmniej nie teraz, kiedy w Hogwarcie nie działo się nic bardziej niebezpiecznego niż zwykle. Wieczór zastał go jednak w paskudnym humorze i, wiedząc, że i tak nie zaśnie, Snape postanowił przejść się po rzadziej uczęszczanych zakamarkach zamku w nadziei na coś, co zapewni mu jakąś odskocznię. Na przykład parkę uczniów szukających romantycznej kryjówki z dala od pokoju wspólnego, którym będzie mógł odjąć trochę punktów. Jeszcze lepiej, gdyby byli to Gryfoni — tym bez wahania wlepiłby szlaban u Filcha.
Wiedziony podobnymi myślami, szedł powoli i nasłuchiwał pilnie, a kiedy nareszcie dobiegły go stłumione głosy, uśmiechnął się drapieżnie. Zwolnił jeszcze bardziej, kierując się w stronę dźwięku niczym złowrogi cień. Wkrótce potem z rozczarowaniem rozpoznał w jednym z głosów Grega Pembroke'a, Krukona z piątego roku. Odbieranie punktów Ravenclawowi nie było tak satysfakcjonujące jak karanie Gryffindoru, ale na poprawę humoru musiało dziś wystarczyć, stwierdził Snape, nie przestając się skradać.
Gdy zbliżał się do miejsca, gdzie korytarz zakręcał, zaczęły do niego docierać poszczególne słowa i Snape zastygł w miejscu.
— Szatę też masz po tatusiu, smarku? — szydził z kogoś Pembroke, a ktoś inny nieopodal roześmiał się paskudnie. — W końcu w Azkabanie i tak mu się nie przyda.
Ofiara tych szyderstw usiłowała odpowiedzieć, ale jej głos był chyba stłumiony jakimś zaklęciem.
— Milcz, śmierciożerczy pomiocie! — warknął towarzysz Pembroke'a, a cichy pisk sugerował, że jego słowom towarzyszył ruch różdżki.
— Czekaj, posłuchajmy, co ślizgońska larwa ma do powiedzenia.
Pembroke musiał zdjąć czar, bo uszu Snape'a dobiegł nagle piskliwy, drżący głos Teddy'ego Williamsa, jednego z pierwszorocznych Ślizgonów.
— Mój tata wcale nie jest Śmierciożercą! Wsadzili go za osz… — chłopiec urwał, a Snape wreszcie zbliżył się na tyle, by móc ostrożnie wyjrzeć zza rogu.
Teddy wisiał dobry metr nad ziemią, utrzymywany w powietrzu niewidzialnymi więzami. Jego rozbite okulary leżały na ziemi tuż pod jego stopami, a wielkie oczy chłopca były pełne łez. Drugi Krukon, Walker, utrzymywał go w tej pozycji za pomocą różdżki, Pembroke krążył zaś wokół chłopca niczym wygłodniała hiena.
— Tak, smarku? Za co go wsadzili? — spytał Pembroke fałszywie przymilnym tonem.
Snape zacisnął pięści. Jesteś nauczycielem, do jasnej cholery, zrób z nimi porządek — upomniał się w myślach. Trząsł się już z ledwo hamowanej wściekłości i obnażał zęby jak drapieżca gotowy do skoku. I może właśnie dlatego nie ruszył się dotąd z miejsca. Zamiast Pembroke'a i Walkera widział bowiem całkiem inne twarze, strach małego Williamsa zaś mieszał się w tej chwili z jego własnym, tym sprzed lat. Resztki rozsądku mówiły mu, że jeśli w tej chwili wyjdzie zza tego rogu, obu uczniów spotka kara znacznie gorsza niż ujemne punkty czy szlaban. A Severus Snape mimo wszystko był jednak nauczycielem.
Niespodziewanie gdzieś z drugiego końca korytarza dobiegł go odgłos kroków. Dwaj Krukoni, skoncentrowani na swojej ofierze, usłyszeli go o sekundę zbyt późno. Popchnięty z zaskoczenia Walker przerwał czar, a Teddy Williams osunął się na ziemię i błyskawicznie, nie wstając z kolan, wycofał się pod najbliższą ścianę. Różdżka Pembroke'a wyleciała z jego ręki, a chwilę później Krukon złapał się za nos, w który trafiła go pięść Ginny Weasley.
— Co teraz powiesz, smarku? — zakpiła dziewczynka, zatrzymując się przed starszym i znacznie wyższym od siebie Pembroke'em, a następnie wycelowała w niego różdżkę. Krukon mimowolnie zrobił krok do tyłu, wciąż usiłując wytrzeć cieknącą z nosa krew.
— Nie nauczyli cię w domu, żeby nie przeszkadzać starszym, mała? — warknął Walker, ruszając w stronę Ginny, ale ku jego zaskoczeniu, Pembroke osadził go w miejscu.
— Zostaw — mruknął. — To siostra Freda i George'a. Uwierz mi, nie warto.
Ginny uśmiechnęła się drapieżnie.
— Greg, prawda? To tobie Fred przykleił w zeszłym roku tyłek do deski klozetowej? Słyszałam, że profesorowi Flitwickowi kilka godzin zajęło odnalezienie właściwego przeciwzaklęcia.
Pembroke nawet nie próbował oponować. Złapał towarzysza za rękaw i bezceremonialnie pociągnął go w kierunku, z którego przyszła Ginny.
Gdy dwaj Krukoni zniknęli w mroku, dziewczynka natychmiast przestała się uśmiechać. Wyciągnęła z kieszeni chustkę i podeszła do Teddy'ego. Chłopiec skulił się mimowolnie.
— No masz, wytrzyj nos — ponagliła go Ginny z mieszaniną troski i zniecierpliwienia. — Coś ci zrobili? Chcesz iść do pani Pomfrey? Albo do profesora Snape'a?
Teddy potrząsnął głową, ale zaczął szlochać jeszcze bardziej. Ginny westchnęła, ukucnęła obok chłopca i objęła go ramieniem.
— No już, już dobrze. Jak się nazywasz?
— Tt… Teddy.
— Nie martw się, Teddy, ci dwaj są tacy odważni, tylko kiedy trafią na słabszego od siebie. Następnym razem nie łaź po nocy bez kolegów. A jeśli Pembroke i Walker znowu będą czegoś od ciebie chcieli, przypomnij im o desce klozetowej. Moi bracia bardzo chętnie zademonstrują im też inne sztuczki ze swojego repertuaru.
Teddy głośno wysmarkał nos, po czym podniósł przestraszone spojrzenie na dziewczynkę.
— Ty… — zaczął niepewnie. — Ty przecież jesteś z Gryffindoru.
Nawet z tej odległości Snape widział, jak Ginny przewróciła oczami. Właściwie to mało brakowało, by mógł to usłyszeć.
— Jestem — odpowiedziała z godnością. — A ty jesteś ze Slytherinu. Jesteś Śmierciożercą? — spytała nagle.
Teddy'ego zatkało do tego stopnia, że aż zapomniał o płaczu.
— Ja nie… Ja nigdy… Mój tata tylko oszukiwał w podatkach…
Ginny potrząsnęła głową, dając mu znak, że nie potrzebuje dalszych wyjaśnień.
— No widzisz. To się nazywa stereotypy i właśnie dostałeś lekcję o tym, jak bardzo są do bani. No dobra, Teddy. — Widząc, że chłopiec już się uspokaja, Ginny podniosła się z ziemi. — Zmykaj do swojego dormitorium, bo jeszcze złapiesz katar.
Teddy zerwał się na równe nogi i bez słowa pobiegł w kierunku lochów, nie dostrzegając nawet kryjącego się w ciemności Mistrza Eliksirów, o którego niemal się otarł. W tej samej chwili, tak jakby ktoś zdjął z niego zaklęcie, Snape odzyskał zdolność poruszania się i logicznego myślenia.
— Nie ma za co! — zawołała tymczasem Ginny za chłopcem. Następnie schyliła się, by podnieść z ziemi rozbite okulary Teddy'ego. To sprawiło, że nie zauważyła wyłaniającego się z mroku nauczyciela.
— Ja to wezmę, panno Weasley.
Słysząc głos Snape'a, dziewczynka pisnęła i odskoczyła, jakby okulary oparzyły jej palce. Snape prychnął i sięgnął po różdżkę.
— Accio — mruknął, a gdy okulary znalazły się w jego dłoni, naprawił je zaklęciem i wsunął do kieszeni. Dopiero wtedy zwrócił się do dziewczynki: — Panno Weasley, czy regulamin szkoły pozwala, by uczniowie przebywali poza dormitorium w środku nocy? — zapytał zwykłym sobie jadowitym tonem.
— Nie, panie profesorze — odpowiedziała Ginny spokojnie, choć w jej spojrzeniu Snape widział wyraźnie mieszaninę niepokoju i złości.
— I co w takim razie powinienem z panią zrobić? — naciskał dalej.
Ginny zawahała się, wyraźnie rozważając, na jaką odpowiedź może sobie pozwolić.
— Odjąć Gryffindorowi dziesięć punktów — odparła w końcu z rezygnacją.
Snape uśmiechnął się z satysfakcją.
— Owszem, panno Weasley, to właśnie powinienem zrobić. — Urwał na moment, napawając się pełną napięcia miną Gryfonki. — Pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru, panno Weasley. — Nie czekał już na jej reakcję, ale oddalił się bez słowa.
Snape odwrócił się powoli, otworzył oczy i, wciąż utrzymując na powierzchni to jedno wspomnienie, popatrzył wprost w oczy Albusa Dumbledore'a. Dyrektor cofnął się o krok, a na jego twarzy nie było już wcześniejszego rozbawienia. Po chwili nieznacznie skinął głową.
— Obawiam się, że będziemy musieli obejść się bez wyjaśnienia — ogłosił i, nim ktokolwiek ośmielił się zaprotestować, sięgnął do kieszeni szaty. — Komuś dropsa?