Od autorki: No i stało się — Stokrot popełnia właśnie swojego pierwszego ffa wielorozdziałowego, który oczywiście w pierwotnym założeniu miał być znacznie krótszy, ale jak to bywa z niektórymi ffami wziął był i się rozrósł do niestworzonych rozmiarów. A zatem w Wasze ręce — rozdział pierwszy.
Z dedykacją dla Clio za nieustającą cierpliwość do mnie i mojego wielce kapryśnego Wena. miauu!
Kwiat paproci
1.
Przystanął na chwilę wśród cieni, próbując wyczuć cokolwiek. Nasłuchiwanie nie miałoby najmniejszego sensu — w końcu miał do czynienia z oddziałami onmitsukidou, których członkowie potrafili poruszać się cicho jak koty. Choćby jednak starali się całkowicie ukryć swą obecność, nie byli w stanie zwieść Gina Ichimaru. Wystarczyło najlżejsze nawet drgnienie reiatsu, by wykryć przeciwnika i zlikwidować zagrożenie z jego strony.
Skupił się. O ile mógł ocenić, w pobliżu nie było nikogo. Dobrze… Wyglądało na to, że udało mu się skutecznie… pozbyć pościgu.
Pozwolił sobie na westchnienie ulgi. Byłoby wysoce niepożądane, gdyby włamanie do tajnych archiwów Seireitei wyszło na jaw zbyt wcześnie. Nie mógł też ryzykować, że zostanie rozpoznany…
Odwinął materiał, osłaniający twarz i włosy. Jedwab był mokry od potu. Gin skrzywił się nieznacznie: spodziewał się, że to przedsięwzięcie będzie go kosztowało sporo nerwów, ale nic nie przygotowało go na to, czego się dowiedział.
Przymknął oczy, wsparł głowę o pień drzewa.
Niemal mu się udało. Omijając straże i zabezpieczenia, zdołał niepostrzeżenie dostać się do Centrali 46; niezauważony przez nikogo przekradł się aż do ściśle zakazanej strefy mieszkalnej — po czym zszedł pod nią, do miejsca o którego istnieniu wiedzieli jedynie nieliczni w Seireitei. On sam niewątpliwie nie powinien zaliczać się do grona tych osób — ale po pierwsze miał doskonały słuch, po drugie potrafił wysnuć właściwe wnioski nawet na podstawie najbardziej nikłych przesłanek.
Seireitei miało swoje sekrety i strzegło ich pilnie; skoro zaś istniały sekrety, musiano je gdzieś przechowywać. A czyż mogła istnieć lepsza lokalizacja dla tajnego archiwum, niż miejsce do którego nie miał wstępu nikt z zewnątrz? Takie właśnie założenie przyjął, a dyskretne dochodzenie w tej sprawie wykazało, że prawdopodobnie miał rację.
Spróbował więc — i nie zawiódł się. Rzecz jasna, wejście obłożone było potężnym kidou ochronnym, ale przy odrobinie wysiłku zdołał je przełamać — tak że nic nie stało już na przeszkodzie w zdobyciu informacji, których poszukiwał.
Chciał wiedzieć — przynajmniej wtedy tak sądził — na czym tak bardzo zależy zarówno Aizenowi, jak i generałowi Yamamoto. I kim u demona naprawdę był Kisuke Urahara, dawny kapitan Oddziału Dwunastego, którego nazwisko co i rusz przewijało się w notatkach Sousuke Aizena.
Gin przełknął ślinę. Nie zdołał przejrzeć całej dokumentacji, ale z każdą chwilą mniej tego żałował. Prawdę powiedziawszy, z wolna dochodził do wniosku, że lepiej byłoby mu w ogóle do niej nie zaglądać. O pewnych kwestiach zdecydowanie wolałby się nie dowiadywać…
Jednego był pewien — gdyby wtedy, lata temu, zdawał sobie sprawę, w jaką kabałę przyjdzie mu się wpakować, nigdy by się nie zgodził. Szczególnie że w jego położeniu wciąż niewiele się zmieniło…
Westchnął, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. Ból w prawej ręce oderwał go od rozmyślań, nakazał powrót do rzeczywistości. Gin zaklął z cicha. Mimo starań nie zdołał uniknąć walki z ninja — a shikai obawiał się użyć jako zbyt charakterystycznego. Biorąc zaś pod uwagę, że był sam, a oddział onmitsukidou liczył jakieś trzydzieści osób, nie było nic dziwnego w tym, że wyszedł ze starcia nieco poobijany i podrapany. Najpoważniejszym z obrażeń była rana na przedramieniu — pamiątka po tanto jednego z ninjów, któremu wszakże przyszło słono zapłacić za ten cios. W tej chwili była to jednak dla Gina dość marna pociecha — wyglądało bowiem na to, że przez jakiś czas może mieć problemy we władaniu bronią. Cięcie nie było co prawda zbyt głębokie, ale za to bolesne, a na dokładkę dość obficie krwawiło. Stanowiło to pewien kłopot; mniejsza o sam upływ krwi, ale istniało ryzyko, że pozostawi za sobą ślad, co byłoby bardzo niewygodne. Wprawdzie w trakcie ucieczki niemal cały czas używał shunpo, ale…
Westchnął cicho, po czym, pomagając sobie zębami, oddarł pas materiału z przeciętego rękawa i dość niezgrabnie owiązał zranioną rękę. To musiało na razie wystarczyć — oczywiście, wspaniale byłoby móc w jakiś cudowny sposób wyleczyć ranę, zwłaszcza że oszczędziłoby mu to trudu znalezienia odpowiednio przekonującej wymówki. Zdawał sobie jednak sprawę, że na podobny cud nie ma co liczyć; należało raczej się zastanowić, co zrobić w zaistniałej sytuacji…
Zmarszczył brwi. Pierwotnie plan zakładał zaszycie się w jakimś niezbyt uczęszczanym miejscu aż do świtu — po czym nonszalancki powrót o poranku. Szczęśliwie, jego nocne przechadzki były dobrze znane w Oddziale Piątym i Gin nie widział potrzeby, by ukrywać swe wyjście. Wystarczyło wrócić o odpowiedniej porze — czyli mniej więcej do południa dnia następnego — by nie wzbudzić najmniejszych podejrzeń. Nie był głupcem — przez cały wieczór starannie maskował swoje reiatsu. Czego wszak nie przewidział, to że zostanie ranny — i że będzie to rana cięta. Każde inne obrażenie — poparzenie kidou, sińce i tym podobne — dałoby się logicznie i przekonująco wytłumaczyć. Ale nie to.
Potrząsnął głową, krzywiąc się lekko. Choć trudno było się do tego przyznać, tym razem najwyraźniej przecenił swoje możliwości — ale świadomość ta w niczym nie mogła teraz pomóc. A już na pewno nie w znalezieniu wyjścia z owego dość problematycznego położenia.
Tyle że w tej chwili Gin wcale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać, jakkolwiek ryzykowne by to nie było. Na razie czuł tylko przemożną potrzebę, by czas jakiś posiedzieć w spokoju, szczególnie że powoli opadało zeń napięcie, ustępując miejsca napierającemu zmęczeniu.
Rozejrzał się wokół. Zdawał sobie sprawę, że podczas pościgu oddalili się znacznie od Centrali 46; teraz zaś krył się wśród drzew w jednym z rozrzuconych po Seireitei zagajników. Jednak dopiero gdy dostrzegł majaczące w oddali światła w oknach sporego budynku, zrozumiał, gdzie tak naprawdę się znalazł.
Tam, za drzewami, mieściły się dormitoria Akademii Shinigami. Sądząc po ilości świateł, następnego dnia zanosiło się na jakiś potężny test. Albo trwała właśnie popijawa na szeroko zakrojoną skalę. Z własnego uczniowskiego życia Gin wiedział, że obie opcje były równie prawdopodobne.
Uśmiechnął się pod nosem — ale uśmiech rychło przeszedł w grymas, gdy Gin uświadomił sobie, że bliskość Akademii wcale nie jest dlań okolicznością sprzyjającą. Z drugiej strony wszakże lepiej było ukryć się gdzieś w otaczającym ją lesie — w którym o tej porze nikt nie powinien się zjawić, niż przekradając się w bardziej odludne miejsce natknąć na jeden z wszechobecnych nocnych patroli i narazić na niewygodne pytania. Gdyby zaś nawet przyszło mu spotkać któregoś z adeptów Akademii, to — przynajmniej taką miał nadzieję — znacznie łatwiej byłoby go zbyć byle wymówką. Poza tym uczniowie raczej nie zwykli zrywać się o brzasku, a Gin potrzebował schronienia jedynie do rana. Nim jeszcze zaczną się poranne zajęcia, on będzie bezpieczny w koszarach Oddziału Piątego…
Jeśli, rzecz jasna, nie spotka po drodze kogoś nadgorliwego. I jeśli uda mu się jakoś wyłgać z rany na ręku…
Zaciął wargi. Za dużo było tych „jeśli". Zbyt wiele zależało od ślepego trafu — a Gin wiedział aż nadto dobrze, że szczęście potrafi się odwrócić w najmniej sprzyjającym momencie. Zganił się w duchu: był zbyt pewny siebie; powinien lepiej przewidzieć wszystkie możliwości, powinien…
Dość. Obwinianie się teraz — już po fakcie — niczego zmienić nie mogło. Odetchnął głęboko, starając się myśleć logicznie. Włamał się do najtajniejszego miejsca w całym Seireitei — a w trakcie pościgu pozbył się całego, najpewniej również tajnego, oddziału onmitsukidou. Póki nikt nie zauważy ich nieobecności, także włamanie pozostanie niedostrzeżone — gdy zaś już zostanie wykryte, Centrala 46 bez wątpienia będzie chciała najpierw zbadać sprawę we własnym zakresie, nie robiąc wokół niej niepotrzebnego szumu. Dopiero potem zwrócą się z prośbą o wsparcie do Gotei13 — Gin nie miał się więc czym zbytnio przejmować, o ile nie wzbudzi do tego czasu niepotrzebnych podejrzeń. Pozostawało niepostrzeżenie wydostać się z lasu i rozwiązać kwestię zranionej ręki — a przecież, u licha, coś tak pospolitego nie mogło mu przysporzyć problemów. W końcu od czasu swego przybycia do Seireitei nieustannie kluczył wśród kłamstw i krętactw — nie wolno mu było wątpić w to, że nie znajdzie wymówki w tak błahej kwestii.
Tymczasem należało się skupić na tym, co obecnie powinno być dla niego najistotniejsze — czyli na odpoczynku. Nie powinien niepotrzebnie nadwerężać sił, jeśli chciał bezpiecznie się stąd wymknąć — a zdawał sobie sprawę, że jest już wystarczająco osłabiony upływem krwi.
Popatrzył w niebo. Przeświecający przez gałęzie księżyc w pierwszej kwadrze nie dawał zbyt wiele światła, sprzyjając tym, którzy chcieli tej nocy pozostać w ukryciu.
Gin pozwolił sobie na krzywy uśmiech, po czym wszedł głębiej w las.
Byle do rana.