Na samym początku zaznaczę, że zdaję sobie sprawę z istnienia drugiego, alternatywnego tłumaczenia Harry Potter and the Methods of Rationality autorstwa LessWrong. Nie wykorzystuję jednak niczego z tłumaczenia Joanny Kadłubowskiej, a moje tłumaczenie zostało po raz pierwszy opublikowane na innym portalu już w lutym ubiegłego roku.

Mam nadzieję, że Racjonalizacja przypadnie wam do gustu tak bardzo jak mi. Podziękuję jeszcze tylko mojej becie, Erce, za nieocenioną pomoc - i zapraszam do czytania.


Od autora: Oświadczenie: Harry Potter należy do J. K. Rowling, a racjonalne metody nie należą do nikogo.

Fick w zamierzeniu wchodzi na właściwe tory około rozdziału 5. Jeżeli po przeczytaniu rozdziału 10 nadal ci się nie podoba, daj sobie z tym spokój.

(…)

To nie jest fick, który odchodzi od kanonu w jednym konkretnym momencie – istnieje gdzieś w jakimś punkcie w przeszłości początkowy punkt rozgałęzienia, ale występują w nim także inne zmiany. Najbliższym terminem, jaki znalazłem, była "równoległa rzeczywistość".

Opowiadanie to będzie pisane na podobnej zasadzie co np. odcinkowy show w telewizji, którego długość określona jest na pewną liczbę sezonów, a którego kolejne części zawierają oddzielne wątki składające się na ostateczne zakończenie.

Cała wspominana nauka to prawdziwa nauka. Ale pamiętajcie o tym, niezależnie od wymiaru nauki, poglądy postaci nie muszą zgadzać się z poglądami autora. Nie wszystko, co robi protagonista, jest lekcją mądrości; porada ze strony negatywnych postaci może nie być wiarygodna lub okazać się niebezpiecznie obosieczną.


Dzień o bardzo małym stopniu prawdopodobieństwa


Beneath the moonlight glints a tiny fragment of silver, a fraction of a line...

(black robes, falling)

...blood spills out in liters, and someone screams a word.


Regały zasłaniają każdy cal ściany. Mają po sześć półek, wszystkie sięgają prawie do sufitu. Niektóre półki zastawione są po samą krawędź książkami w twardych oprawach: nauki przyrodnicze, matematyka, historia i inne zagadnienia. Inne półki z kolei zawierają po dwa rzędy science-fiction, a tylny rząd ustawiono na starych opakowaniach po chusteczkach czy malutkich, drewnianych deseczkach, by umożliwić przeczytanie tytułów zza grzbietów książek z pierwszego rzędu. I nadal brakuje miejsca. Nadmiar książek przelewa się na stoły i sofy, tworząc także niewielkie wzniesienia pod oknami.

Tak właśnie wygląda salon domu zamieszkiwanego przez wybitnego profesora Michaela Verres-Evansa i jego żonę, Petunię Evans-Verres, a także ich adoptowanego syna, Harry'ego Jamesa Potter-Evans-Verresa.

Na stole w salonie leży list i nieostemplowana koperta z pożółkłego pergaminu, zaadresowana szmaragdowozielonym atramentem do Sz. P. H. Pottera.

Profesor i jego żona sprzeczają się ze sobą, ale nie krzyczą. Profesor uznaje krzyczenie na ludzi za niecywilizowane.

- Żartujesz – powiedział Michael do Petunii. Ton jego głosu sugerował, iż naprawdę obawiał się, że jego żona mówi poważnie.

- Moja siostra była czarownicą – powtórzyła Petunia. Wyglądała na przerażoną, ale obstawała przy swoim. – Jej mąż był czarodziejem.

- Ależ to absurd! – rzucił ostro Michael. – Byli na naszym weselu, odwiedzili nas na Boże Narodzenie…

- Mówiłam im, że nie powinieneś się tego dowiedzieć – wyszeptała Petunia. – Ale to prawda. Widziałam rzeczy…

Profesor przewrócił oczami.

- Kochanie, rozumiem, że nie zapoznałaś się z dziełami sceptyków. Możesz nie zdawać sobie sprawy z tego, jak łatwo zdolnemu magikowi sprawiać pozory czynienia niemożliwego. Pamiętasz, jak uczyłem Harry'ego wyginać łyżki? Jeśli sprawiali wrażenie, że zawsze zgadną, co myślisz, to nazywa się to zimny odczyt…

- To nie było wyginanie łyżek.

- Co więc to było?

Petunia przygryzła wargę.

- Nie mogę ci tak po prostu powiedzieć. Pomyślisz sobie, że jestem… - Przełknęła ślinę. – Posłuchaj, Michael. Nie zawsze byłam - taka… - Wskazała na siebie, jakby podkreślając swoją smukła sylwetkę. – Lily to sprawiła. Ponieważ… ponieważ błagałam ją. Przez lata, błagałam ją. Lily zawsze była ode mnie ładniejsza i ja… byłam dla niej okropna z tego powodu, a potem nauczyła się magii, wyobrażasz sobie, jak się wtedy czułam? I błagałam ją, żeby użyła trochę tej swojej magii, bym także ja mogła być ładna; choć nie mogłam mieć jej magii, mogłam przynajmniej być ładna.

W oczach Petunii zbierały się łzy.

- I Lily odmawiała mi, i robiła najbardziej nieprawdopodobne wymówki, takie jak to, że świat by się skończył, gdyby była miła dla siostry, albo że centaur jej zabronił – najbardziej nieprawdopodobne rzeczy, nienawidziłam ją za to. I tuż po ukończeniu szkoły chodziłam z tym chłopakiem, Vernonem Dursleyem, był gruby i był jedynym chłopakiem, który ze mną rozmawiał w college'u. I powiedział, że chce mieć dzieci, a swojego pierwszego syna nazwie Dudley. A ja pomyślałam sobie, jaki rodzic nazwałby swoje dziecko Dudley Dursley? To było tak, jakbym zobaczyła całą moją przyszłość rozciągającą się przede mną i nie mogłam tego wytrzymać. I napisałam do swojej siostry, i powiedziałam, że jeśli mi nie pomoże, to już wolałabym po prostu…

Petunia przerwała.

- W każdym razie –odezwała się cicho – poddała się. Powiedziała mi, że to niebezpieczne, a ja odpowiedziałam, że już mnie to nie obchodzi, więc wypiłam ten eliksir i całymi tygodniami chorowałam, ale - kiedy poczułam się lepiej - moja skóra się wygładziła i wreszcie nabrałam kształtów, i… Byłam piękna, ludzi byli dla mnie mili, - jej głos się załamał. – i po tym nie mogłam już więcej nienawidzić swojej siostry, zwłaszcza kiedy dowiedziałam się, do czego doprowadziła ją jej magia…

- Kochanie – odezwał się łagodnie Michael. – Zachorowałaś, przybrałaś na wadze podczas odpoczynku w łóżku, a twoja skóra wygładziła się sama z siebie. Albo z powodu choroby zmieniłaś swoją dietę…

- Ona była czarownicą – powtórzyła Petunia. – Widziałam.

- Petunio – powiedział Michael. W jego głosie pobrzmiewało już zniecierpliwienie. – Wiesz, że to nie może być prawda. Naprawdę muszę ci wyjaśniać czemu?

Petunia załamała ręce. Z trudem powstrzymywała się, by nie wybuchnąć.

– Kochanie, wiem, że nie pokonam cię w tej dyskusji, ale proszę, musisz mi zaufać…

- Tato! Mamo!

Dwoje dorosłych zatrzymało się i spojrzało na Harry'ego, jakby dopiero teraz przypomnieli sobie, że oprócz nich w pokoju była jeszcze trzecia osoba.

Harry wziął głęboki wdech.

- Mamo, twoi rodzice nie znali magii, prawda?

- Nie – odpowiedziała Petunia zaskoczona.

- W takim razie nikt w twojej rodzinie nie wiedział o magii, gdy Lily otrzymała swój list. Jak oni zostali przekonani?

- Ach… - powiedziała Petunia. – Nie tylko wysłali list. Przysłali też profesora z Hogwartu. On… - Petunia zerknęła na Michaela. – Pokazał nam trochę magii.

- W takim razie nie musicie się o to sprzeczać– odparł Harry pewnym głosem, mając mimo wszystko nadzieję, że choć ten jeden, jedyny raz rodzice się go posłuchają. – Jeżeli to prawda, możemy sprowadzić tu profesora z Hogwartu i zobaczyć magię na własne oczy, a wtedy tata przyzna, że ona istnieje. A jeśli nie - wtedy mama przyzna, że to kłamstwo. Właśnie po to wykorzystuje się eksperymentalną metodę - aby nie musieć rozwiązywać sporów poprzez kłótnie.

Profesor obrócił się i spojrzał w dół na chłopca - lekceważąco, jak zwykle.

- Daj spokój, Harry. Magia? Myślałem, że przynajmniej ty będziesz mądrzejszy i nie weźmiesz tego na poważnie, synu, nawet jeśli masz dopiero dziesięć lat. Magia jest chyba najbardziej nienaukową rzeczą, jaką można sobie wyobrazić.

Harry skrzywił się gorzko. Był traktowany dobrze, prawdopodobnie lepiej niż większość biologicznych ojców traktowała swoje własne dzieci. Wysyłano go do najlepszych szkół podstawowych – i, kiedy to nie dawało rezultatu, zapewniono mu korepetytorów spośród niekończącego się rynku pracy głodujących studentów. Zawsze był zachęcany do nauki tego, co tylko przykuło jego uwagę, kupowano mu wszystkie książki, które mu się spodobały, wspierano w każdym konkursie dotyczącym matematyki czy innych nauk ścisłych, w jakim brał udział. Miał wszystko, czego zapragnął, o ile mieściło się to w granicach zdrowego rozsądku – za wyjątkiem, być może, choćby odrobiny respektu. Uczący na Oxfordzie profesor habilitowany nie mógł przecież wysłuchiwać porad małego chłopca. Powinien słuchać, by Okazać Zainteresowanie, oczywiście; w końcu to właśnie winien czynić Dobry Rodzic, tak więc jeśli myślało się o sobie jako o Dobrym Rodzicu, należało się do tego stosować. Ale brać na poważnie dziesięciolatka? Raczej nie.

Czasem Harry miał ochotę krzyczeć na swojego ojca.

- Mamo – powiedział Harry. – Jeśli chcesz wygrać tę kłótnię z tatą, spójrz do rozdziału drugiego pierwszego tomu The Feynman Lectures on Physics. Jest tam długi cytat dotyczący tego, czego według filozofów nauka z całą pewnością wymaga, i tego, że to wszystko nieprawda, ponieważ jedyną regułą w kwestii nauki jest ta mówiąca o obserwacji jako o ostatecznym rozstrzygnięciu – trzeba patrzeć na świat i odnotowywać to, co się widzi. Um… Nie mogę od ręki wymyślić, gdzie można by znaleźć coś na temat tego, jak świetnym sposobem na rozwiązywanie sporów jest metoda doświadczalna w porównaniu do kłótni...

Jego mama skierowała ku niemu wzrok i uśmiechnęła się.

- Dziękuję, Harry. Ale… - Podniosła głowę, by spojrzeć na swojego męża. – Nie chcę wygrać w tej kłótni z twoim ojcem. Chcę od mojego męża, by... by wysłuchał swojej kochającej żony, i zaufał jej ten jeden raz…

Harry przymknął oczy. Nie ma dla nich nadziei. Dla żadnego z nich.

Teraz jego rodzice zamierzali ponownie przeprowadzić jedną z tych kłótni, tych, w których jego mama chciała sprawić, by tata poczuł się winny, a tata z kolei chciał sprawić, by mama poczuła się głupio.

- Zamierzam teraz pójść do swojego pokoju – ogłosił Harry. Jego głos drżał odrobinę. –Proszę, mamo, tato, spróbujcie nie kłócić się za bardzo, wszystko okaże się w swoim czasie.

- Oczywiście, Harry – powiedział jego ojciec, a mama ucałowała go na pocieszenie, po czym wrócili do sporu, podczas gdy Harry wspinał się po schodach do swojej sypialni.

Zamknął za sobą drzwi i spróbował się zastanowić.

Najzabawniejsze było to, że powinien był zgodzić się z tatą. Nikt nigdy nie znalazł żadnych dowodów na chociażby śladową ilość magii, a według mamy istniał cały magiczny świat. Jak można było utrzymać coś takiego w tajemnicy? Więcej magii? To wyglądało na raczej podejrzaną wymówkę.

Ta sprawa powinna być już zakończona, z winą za zamieszanie zrzuconą na żarty, kłamstwa lub szaleństwo mamy, porządkując w kolejności wzrostu okropieństwa przyczyny. Gdyby mama sama podrzuciła list, wyjaśniałoby to w jaki sposób trafił do skrzynki bez znaczka. Odrobina szaleństwa była zdecydowanie bardziej prawdopodobna niż to, że wszechświat działał w tak dziwny sposób, by zawierać w sobie magię.

Tylko że jakaś część Harry'ego była całkowicie przekonana o istnieniu magii od momentu, gdy zobaczył domniemany list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

Harry przetarł czoło, krzywiąc się. Nie wierz niczemu, co myślisz, mówiła jedna z jego książek.

Ale ta dziwaczna pewność… Harry przyłapał się na oczekiwaniu, że, owszem, profesor z Hogwartu przybędzie, machnie różdżką i zobaczą magię. Niepokojąca pewność nawet nie próbowała bronić się przeciwko oszustwu - nie szukała z góry wytłumaczeń, dlaczego profesor się nie pojawi lub będzie jedynie w stanie wyginać łyżki.

Skąd pochodzisz, dziwne, małe przeczucie?, spytał Harry swojego mózgu. Dlaczego wierzę w to, w co wierzę?

Zwykle Harry był całkiem dobry w odpowiadaniu na to pytanie, ale w tej konkretnej sprawie nie miał zielonego pojęcia, co myśli jego mózg.

W myślach wzruszył ramionami. Jeśli na drzwiach była tylko płaska warstwa metalu, należało je popchnąć, jeśli była tam klamka – należało pociągnąć je do siebie, a tym, co trzeba było zrobić z możliwą do sprawdzenia hipotezą, było sprawdzenie jej.

Wziął ze swojego biurka kartkę papieru w linie i zaczął pisać.

Szanowna Zastępczyni Dyrektora

Harry przerwał, reflektując się, po czym wymienił kartkę na nową i wysunął kolejny milimetr grafitu ze swojego mechanicznego ołówka. To wymagało dokładnej kaligrafii.

Szanowna Zastępczyni Dyrektora, Minervo McGonagall,

Otrzymałem niedawno list dotyczący przyjęcia do Hogwartu zaadresowany do Sz. P. H. Pottera. Być może nie jest Pani wiadome, że moi biologiczni rodzice, James Potter i Lily Potter (z domu Evans) nie żyją. Zostałem zaadoptowany przez siostrę Lily, Petunię Evans-Verres, i jej męża, Michaela Verres-Ecansa.

Jestem niezwykle zainteresowany uczęszczaniem do Hogwartu, o ile takie miejsce rzeczywiście istnieje. Jedynym dowodem są słowa mojej matki, Petunii, która twierdzi, że magia istnieje, lecz sama nie potrafi jej używać. Mój ojciec jest wysoce sceptyczny. Ja sam jestem niepewny. Nie wiem również, gdzie mogę nabyć książki i wyposażenie wymienione w Pani liście.

Matka wspomniała, że wysłali Państwo przedstawiciela z Hogwartu do Lily Potter (wtedy Lily Evans) w celu zademonstrowania jej rodzinie, że magia istnieje a także, jak podejrzewam, w celu pomocy w zdobyciu materiałów szkolnych. Gdyby było to możliwe także w przypadku mojej rodziny, byłoby to niezwykle pomocne.

Z poważaniem,

Harry James Potter-Evans-Verres.

Harry dopisał swój aktualny adres, po czym złożył list i włożył go do koperty, którą zaadresował do Hogwartu. Dalsze przemyślenia nasunęły mu na myśl zapieczętowanie koperty roztopionym woskiem świecy, w którym, korzystając ze scyzoryka, wyrył inicjały H.J.P.E.V. Jeśli miał pogrążyć się w szaleństwie, przynajmniej zrobi to ze stylem.

Potem otworzył drzwi do swojego pokoju i wrócił na parter. Jego ojciec siedział z salonie i czytał książkę o zaawansowanej matematyce, by podkreślić swoją inteligencję; a jego matka przygotowywała w kuchni jedną z ulubionych potraw taty, by pokazać, jak bardzo go kocha. Wszystko wskazywało na to, że się do siebie nie odzywali. Nieważne, jak straszne mogły być kłótnie rodziców, ich brak w jakiś sposób potrafił być od tego znacznie gorszy.

- Mamo – powiedział Harry, przerywając niepokojącą ciszę. – Zamierzam sprawdzić tę hipotezę. Według twojej teorii, w jaki sposób można wysłać list do Hogwartu?

Jego mama obróciła się znad kuchennego zlewu, wpatrując się w niego z zaskoczeniem.

-Nie… nie wiem, wydaje mi się, że trzeba mieć magiczną sowę.

To powinno zabrzmieć niezwykle podejrzanie, ach, a więc nie mam jak sprawdzić twojej teorii, ale osobliwa pewność Harry'ego nie zamierzała ustąpić nawet temu.

- Cóż, ten list dostał się tu w jaki sposób – stwierdził Harry. – Więc wyjdę na zewnątrz, pomacham moim, krzycząc "list do Hogwartu", i sprawdzę, czy zabierze go jakaś sowa. Tato, chcesz to zobaczyć?

Jego tata potrząsnął nieznacznie głową i wrócił do lektury. Oczywiście, pomyślał Harry. Magia była niewartą uwagi sprawą, w którą wierzyli tylko głupi ludzie; jeśli jego tata posunąłby się do sprawdzenia hipotezy czy chociaż obserwowania sprawdzania jej, mogłoby to wskazywać na powiązanie z czymś takim…

Dopiero, gdy Harry przekroczył próg drzwi prowadzących do ogródka, dotarło do niego, że jeśli ta sowa się pojawi i porwie list, będzie miał problem z wytłumaczeniem tego tacie.

Ale przecież – to nie może się stać naprawdę, czyż nie? Niezależnie od tego, w co najwyraźniej wierzy mój mózg. Jeśli sowa rzeczywiście przyleci i zabierze kopertę, będę miał zdecydowanie ważniejsze problemy niż to, co sądzi o tym tata.

Harry wziął głęboki wdech i podniósł kopertę w górę.

Przełknął ślinę.

Wołanie "list do Hogwartu!", trzymając kopertę wysoko w powietrzu na środku swojego podwórka było… właściwie całkiem kompromitujące, kiedy się nad tym zastanowić.

Nie. Nie jestem taki jak tata. Użyję metody naukowej nawet wtedy, gdy sprawia, że czuję się głupio.

- List… - powiedział Harry, ale wyszło mu to raczej jak cichy skrzek.

Zebrał się w sobie i krzyknął w niebo:

- List do Hogwartu! Czy mogę dostać jakąś sowę?

- Harry? – usłyszał zdezorientowany kobiecy głos należący do jednej z sąsiadek.

Chłopiec opuścił rękę, jakby się paliła, i schował kopertę za plecami, jak gdyby zawierała brudne pieniądze. Jego twarz zaczerwieniła się ze wstydu.

Zza płotu wyjrzała twarz starszej kobiety. Szpakowate, siwe włosy sąsiadki wystawały spod jej siatki na włosy. Pani Figg, która niańczyła dzieci, gdy zachodziła taka potrzeba.

- Co ty robisz, Harry?

- Nic takiego – odpowiedział zduszonym głosem. – Ja tylko… sprawdzam pewną naprawdę głupią teorię…

- Dostałeś list z Hogwartu?

Harry zamarł w miejscu.

- Tak – wydusił z siebie chwilę później. – Dostałem list z Hogwartu. Jest tam napisane, że oczekują mojej sowy przed 31. lipca, ale…

- Ale nie masz sowy. Biedactwo! Nie wiem, co oni sobie wyobrażali, wysyłając ci zwykły list.

Pokryta zmarszczkami ręka sięgnęła przez płot i pani Figg otworzyła wyczekująco dłoń. Niewiele myśląc, Harry podał jej kopertę.

- Zostaw to mnie, kochanie – pocieszyła go pani Figg. – a za chwilkę lub dwie ktoś się tym zajmie.

I jej twarz ponownie zniknęła za płotem.

Na podwórku za domem zapadła długa cisza.

A potem chłopięcy głos cicho i spokojnie powiedział: "Że co?".